Kochani prosto ze słonecznej Malty powracam do Was już w Nowym Roku wraz z nowym wpisem. Chcę się z Wami podzielić moimi przemyśleniami na temat spędzania świąt poza domem.
Jeśli chodzi o mój wyjazd to zawsze miałam takie marzenie, by choć raz spędzić Święta Bożego Narodzenia w jakimś ciepłym miejscu. Konkretny kierunek nie był jednak jakoś szczególnie planowany. Można powiedzieć, że okoliczności losu sprawiły, że wypadło na Maltę.
To maleńkie państewko-wyspa, jednak bardzo ciekawe i popularne turystycznie. Maltę można spokojnie zwiedzić samodzielnie na własną rękę, a dostać się tam najłatwiej samolotem, tak zwanymi popularnymi „tanimi liniami” z wielu miast w Polsce. Samolot po około trzech godzinach ląduje na Malta International Airport w miejscowości Luqa. W chwili kiedy ja rezerwowałam swój wyjazd, bilety (Rayanair) kosztowały 112 zł od osoby w obie strony (np. teraz też jest promocja i dostałam informację, że w dniu dzisiejszym cena wynosi 249, więc też całkiem ok).
Jeśli chodzi o nocleg również nie ma z tym większego problemu. Na specjalnych stronach rezerwacyjnych znajdziemy wiele promocji hoteli. Poza sezonem nawet duży hotel z basenem, atrakcjami na terenie i posiłkami, na 10-12 dni można znaleźć już za kilkaset złotych. Czasem też im więcej dób wykupujemy, tym cena jest niższa.
Były to moje pierwsze „takie” święta. Bez przedświątecznej gorączki zakupów, bez ubierania choinki, bez prezentów, bez pieczenia pierniczków, bez barszczu i karpia i w ogóle bez świątecznych potraw, jak również bez opłatka i bez życzeń przy rodzinnym stole… za to przy pięknej pogodzie.
Wszystkie miasta na tej małej wysepce stroją się na święta. Poza hotelem udekorowane choinki widoczne są w wielu miejscach na ulicach i to nie tylko w stolicy.
Kościoły mają piękny świąteczny wystrój oraz szopki, choć te można też zobaczyć i w innych miejscach.
Sklepy tak jak i w Polsce pełne są bombek, figurek i innych świątecznych ozdób.
Podobało mi się to, że na Malcie w okresie świąteczno-noworocznym niemal każde drzwi zdobią wianki.